Życie na emigracji - 2 miesiące

Już jutro miną 2 miesiące odkąd mieszkamy w UK. Dokładnie 17 czerwca wylądowaliśmy w Londynie i ze ściśniętym gardłem szukaliśmy autobusu do Coventry. Mieliśmy za sobą niemiłą przygodę, o której aż wstyd mówić... Zgubiliśmy się na lotnisku! Lecieliśmy z Chopina w Warszawie. Lotnisko było ogromne! Byliśmy jednak dużo wcześniej, więc na spokojnie nadaliśmy bagaże i odprawiliśmy się. Potem za strzałkami poszliśmy do tzw strefy bezcłowej. Gate'ów (bramek) było mnóstwo! Chyba z 40 o ile dobrze pamiętam. Usiedliśmy więc przy pierwszym lepszym oczekując aż na tablicy pokaże się nasz lot. Wyświetlały się różne miejscowości, godziny, ludzie tłumnie przemieszczali się nam przed nosami. Ale nigdzie nie pisało nic o Luton. Do odlotu było jeszcze sporo czasu więc próbowaliśmy się nie martwić i cierpliwie czekać. Trochę nas to niepokoiło, ale staraliśmy się nie panikować. Gdy czasu ubywało coraz bardziej w końcu z głośników wydobył się damski głos: ostatni pasażerowie podróżujący do Londynu Luton o numerze (jakimśtam) proszeni są do udania się do bramki nr 6. Do teraz żołądek ściska mi się na samą myśl. My byliśmy koło 40. Nogi za pas i biegiem. Lotnisko okazało się być jednak większe niż myśleliśmy. Płuca wychodziły mi uszami (to kolejny powód by poprawić kondycję), a po drodze złapała nas jeszcze kontrola strefy Schengen. Kiedy dobiegliśmy do bramki nr 6 była już zamknięta. Zabrakło nam dosłownie minuty! Klatka piersiowa mnie paliła, w głowie kłębiły się czarne myśli, z oczu popłynęły łzy. Miałam ochotę wyrwać sobie włosy, albo podciąć żyły (może moje alter ego jest emo?). Na szczęście mój mąż zachował zimną krew, choć w jego oczach widać było łzy zmieszane z rozczarowaniem. Cała wyprawa stanęła pod znakiem zapytania. Jak mogliśmy tak fatalnie przegapić lot??? Okazało się, że te tablice wyświetlały loty tylko z określonych bramek, nasze były gdzie indziej, ale my tego nie wiedzieliśmy. Dotychczas lataliśmy z Pyrzowic, gdzie bramki są tylko 4 (albo 6) i nie da się zgubić...
W informacji dowiedzieliśmy się, że możemy zarezerwować bilety na następny lot za 3h. Ale kasa przepada, więc kolejne 600zł. Zdecydowaliśmy się zaryzykować choć to znacząco obniżyło nasz budżet przeznaczony na życie tutaj. Tym razem jednak udaliśmy się prosto pod naszą bramkę, głodni, zmęczeni, zestresowani. Ale dolecieliśmy.

Pierwsze słowo jakie kojarzy mi się z emigracją to stres. Ogromny stres! Począwszy od lotu, poprzez nowe otoczenie, sklepy, kulturę, język, na pracy kończąc. Przez pierwszy miesiąc biegaliśmy po agencjach w poszukiwaniu pracy. Tej jednak nie było, albo była tylko 2 dni. Podstawowa zasada jakiej się wtedy nauczyliśmy to nie cieszyć się gdy dają ci pracę. Bo jeśli agencja mówi ci, że ją dostaniesz, i wyśle cię na szkolenie, to jeszcze nie znaczy, że ją dostaniesz. Choć ludzie byli dla nas ogólnie mili, tak naprawdę nikomu tu nie zależy by ci pomóc. Imigrantów jest tysiące, wszyscy mają podobną historię i chcą tego samego- pracy. Tej nie ma dla wszystkich.

Teraz, po 2 miesiącach jest stosunkowo stabilnie. Mamy pracę, chociaż zależy to od zamówień. Czasem pracujemy 5 dni w tygodniu, czasem 2. Ale mimo to zawsze jakaś wypłata jest. Poznaliśmy już miasto, przyzwyczailiśmy się do angielskich absurdów: 2 kranów przy umywalce, łatania brakujących kostek asfaltem, wszechobecnego brudu. To co najbardziej nam się podoba, to pogoda. Choć w każdej chwili może padać, temperatura nie przekracza 25'C. Jest więc bardzo przyjemnie i rześko.

Nie ma dnia byśmy nie marzyli o powrocie, nie tęsknili za rodziną. Brakuje nam tu wszystkiego co znane, co nasze, co polskie. Na szczęście mamy siebie. Razem wszystko łatwiej znieść. Staramy się mieć nadzieję, że teraz to już będzie tylko lepiej. Oby :-)














W centrum miasta jest targ, na którym wystawia się pełno straganów z owocami i warzywami. Wygląda to cudownie! Tyle barw, soczystych i intensywnych. Każda miska za funta, więc niedrogo. Zawsze wracamy stamtąd obładowani siatkami ;-)

4 komentarze :

  1. Trzymajcie się tam Miśkowce :)

    Przyznam, że też nie rozumiem takich rzeczy jak dwa krany... jakieś to absurdalnie nie praktyczne - do codziennego użytku ani jeden się nie nadaje, ani drugi bo albo przemraża, albo parzy i zmieszać na bieżąco nie ma jak ^^

    Natomiast co do całego tematu emigracji - miło się czyta i widzi jak tęsknicie za swoim krajem, a zarazem - widzę, że jestem zupełnie inna.... i naprawdę chętnie miejscem zamieszkania bym się zamieniła bez mrugnięcia okiem :)) ...ale niestety jeszcze doktoratowe obowiązki tu trzymają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie kończ tam szybko te doktoraty i przyjeżdżaj! :-) Powoli przyzwyczajamy się do tutejszości, ale Polska (poza polityką) jest o wiele lepszym i ładniejszym krajem ;-)

      Usuń
    2. Wyjaśniam dwa krany: w Anglii w starszym budownictwie woda ciepła i zimna lecą pod różnym ciśnieniem, więc nie da się ich połączyć na wylocie. Nowsze budynki mają już "normalne" krany :)

      Usuń
    3. Wyjaśniam dwa krany: w Anglii w starszym budownictwie woda ciepła i zimna lecą pod różnym ciśnieniem, więc nie da się ich połączyć na wylocie. Nowsze budynki mają już "normalne" krany :)

      Usuń

Pracownia MIŚKOWIEC © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka